Cytat: |
Na ich twarzach malował się spokój. Nawet radość. Zaznały spokoju, są szczęśliwe. Są, tam gdzie są. Nie nam w to wnikać. |
Cytat: |
Szahidki od czasu tragedii na Dubrowce zabiły już na Północnym Kaukazie i w Moskwie co najmniej 200 osób. Ile dokładnie - nigdy się nie dowiemy, bo nie dowiemy się, czy za kierownicą kamaza, który załadowany setkami kilogramów materiałów wybuchowych eksplodował w Groznym czy Gudermesie, siedział mężczyzna, czy kobieta. Z kierowcy zostały przecież tylko strzępki. Skąd biorą się szahidki, zwane najczęściej "czarnymi wdowami"? Oficjalna propaganda rosyjska odpowiedź zna od dawna. Rzecznicy Kremla czy Federalnej Służby Bezpieczeństwa opowiadają o arabskich werbownikach, którzy w zabitych dechami czeczeńskich wioskach szukają najlepiej niedorozwiniętych, a już na pewno naiwnych, nieznających świata dziewcząt. Zabierają je do ukrytych w górach obozów i narkotykami, hipnozą, tajemnymi rytuałami islamskimi zamieniają w zombie, bezmyślne, pozbawione uczuć maszyny do zabijania. Ale jest i druga wersja. Kiedy po sierpniowych zamachach na koncercie w Tuszyno i w restauracji na ul. Twerskiej milicja rozpoczęła akcję pod kryptonimem "Fatima" i usiłowała łowić w Moskwie "czarne wdowy", gazety centralne jedna po drugiej dawały czytelnikom praktyczne porady, jak rozpoznać szahidkę. I tu już nie było mowy o niedorozwiniętych fanatyczkach. Najważniejszym wyróżnikiem podkradającej się do Moskwy terrorystki-kamikadze - jak pisały gazety, powołując się na "ekspertów" z FSB - jest to, że straciła na wojnie męża i innych bliskich. Im więcej zabitych w rodzinie, tym kobieta "bardziej pasuje". Szahidka - wedle tego opisu - powinna mieć od 20 do 35 lat, "europejską powierzchowność", ubierać się modnie. Wyższe wykształcenie "wzbudza dodatkowe podejrzenia". Zwraca uwagę to, że ten "poradnik" jest absolutnie niepraktyczny. Bo jak, zobaczywszy spacerującą po Starym Arbacie elegantkę, można się domyślić, że wszyscy jej krewni spoczywają na cmentarzu w Urus-Martanie, a na pogorzelisku jej rodzinnego domu wala się na pół zwęglony dyplom Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego. Ten "wizerunek wroga" więcej mówi o antyczeczeńskich fobiach przerażonych atakami terrorystycznymi moskwian, niż pomaga im rozpoznać niebezpieczeństwo. Ludmiła Aleksiejewa, przewodnicząca Moskiewskiej Grupy Helsińskiej, nazwała go "rasistowskim". Jest w nim chyba jednak ziarno prawdy - motyw zemsty osobistej. Asia Gilszurkariewa, jedna z szahidek, które wzięły udział w ataku na teatr na Dubrowce, w czasie obu wojen czeczeńskich straciła jednego po drugim dwóch mężów. Jej 13-letni brat "przepadł bez wieści", gdy zamaskowani ludzie w mundurach uprowadzili go z domu. Siostry Ajszat i Chadiszat Ganijewe straciły dwóch braci. Ich starsza siostra Fatima, tak samo jak brat Asi, "przepadła bez wieści". One same zostały uprowadzone z domu przez żołnierzy rosyjskich. Kiedy kilka dni później wróciły, nikomu nie chciały powiedzieć, co oni z nimi robili. Wkrótce zniknęły znowu i krewni rozpoznali je wśród pokazanych w telewizji szahidek zabitych przez alfowców szturmujących teatr na Dubrowce. Zulichan Elichodżajewa, jedna z dwóch kobiet, które wysadziły się w Tuszyno, też dwa razy wpadała w łapy wojskowych. Zarema Mużychojewa, zanim poszła do restauracji na ul. Twerskiej z plecakiem naładowanym trotylem, straciła na wojnie prawie całą rodzinę. Anna Politkowska, reporterka "Nowej Gaziety" (jej portret opublikowaliśmy w "Wysokich Obcasach" 27 kwietnia 2002 r.), brała udział w negocjacjach z terrorystami, którzy przez trzy dni przetrzymywali ponad 800 zakładników na Dubrowce. Ona jedyna - jak to określa - "po babsku" rozmawiała tam z 18 dowodzonymi przez Mowsara Barajewa szahidkami. - One nie były najemniczkami, lecz ochotniczkami - zapewnia dziennikarka. - Barajew przygotowywał atak kilka miesięcy. Rozpuścił wici, że wybiera się na Moskwę, i sypnęli się do niego chętni. Miał z kogo wybierać, jak komisja przy egzaminach na prestiżową uczelnię. Te "czarne wdowy", które były z nim na Dubrowce, to nie żadne tam przeszkolone zawodowe terrorystki, tylko zwyczajne kobiety. Prawie wszystkie miały dzieci. Ale nie można powiedzieć, że miały rodziny. Ich mężczyźni zostali zabici przez nasze wojsko. Każda z nich miała więc swoje osobiste porachunki z Rosjanami. Każda z nich przyjechała do Moskwy na coś w rodzaju prywatnej wojny. I każdy następny komendant, który rozpuści wici, będzie miał mnóstwo ochotniczek - zapowiada Politkowska. Ale "prywatną wojnę" gotowe są prowadzić nie tylko czeczeńskie wdowy. Dla bardzo wielu żołnierzy i dowódców rosyjskich jest to również ich prywatna wojna. Pułkownika Jurija Budanowa, dowódcę 160. Pułku Czołgów skazanego niedawno za to, że porwał, zgwałcił i zamordował 18-letnią Czeczenkę, świat ujrzał pierwszy raz w prawosławne Boże Narodzenie 2000 roku. Stojąc przed kamerami I programu telewizji rosyjskiej, powiedział, że są święta i że niby należy się jednać nawet z wrogami, więc on też ma dla tamtych swój podarek. Odwrócił się do stojących obok dział i wydał komendę: "Ognia!". Już wtedy widać było wyraźnie, że ten człowiek jest chory z nienawiści. Moi koledzy, którzy byli z Budanowem na wojnie, opowiadali mi potem, że pułkownik pozwalał im na wszystko, bo - jak mawiał - nie ma takiej kary, jakiej nie powinien ponieść każdy "czech" (tak rosyjscy wojskowi pogardliwie nazywają Czeczenów) za to, że oni zabijają "naszych". Budanow siedzi, ale takimi samymi emocjami kierują się setki innych pułkowników, majorów, kapitanów, tysiące żołnierzy walczących na Kaukazie. I te prywatne wojny napędzają krwawe koło przemocy, które z Kaukazu dotoczyło się do Moskwy. |